Anna Zamęcka

(1923-2004)

działaczka AK


   Urodziła się 2 stycznia 1923 roku w Grajewie w rodzinie Jadwigi i Maksymiliana Nowickich. W czasie wojny działała w pionie sanitarnym obwodu „Dzik” Armii Krajowej. Aresztowana przez Gestapo, była więziona w Grajewie a potem w obozach Rawensbrück i Buchenwald gdzie miała numer obozowy 1515. Po wojnie wróciła do Polski mając zrujnowane zdrowie (gruźlica i serce). Skończyła farmację, pracowała w aptekach i Ministerstwie Zdrowia. Była bardzo życzliwa ludziom czynnie i finansowo wielu pomagając. Miała silną osobowość – pokonała raka. Zmarła 23 stycznia 2004 roku w Warszawie i pochowana jest na cmentarzu na Bródnie.
   Ciocia Hanka (z domu Nowicka) nie była moją krewną, ale ponieważ dla moich Rodziców była osobą bardzo bliską uważałam - już w dzieciństwie - że należymy do jednej, mocno scementowanej Grajewskiej Rodziny: najlepszej na świecie. Dlaczego najlepszej? Ponieważ Grajewskość była dla moich Rodziców i Cioci Hani, oraz wszystkich Grajewiaków ocalałych z pożogi wojny – synonimem szczęśliwej młodości, wszystkiego, co piękne, patriotyczne i polskie- w najlepszym tego słowa znaczeniu.
   Ciocia Hania, tak samo jak moja Mama urodziła się w Grajewie, w Łomżyńskiem. Siostry Nowickie: Hania i Marychna i siostry Zielińskie: moja Mama i jej siostra Lilka – chodziły do tej samej szkoły, do tego samego gimnazjum. Rocznik 1922, 1919, 1920, 1923 – rówieśniczki.
   Na czym polegała magia przedwojennego Grajewa? Trudno opisać klimat tego przytulnego grajdołka. Nawet ja, urodzona po wojnie, czułam się w Grajewie szczęśliwa – na wakacjach u Babci. Murowane kamieniczki, drewniane domki z gankami, sadami i ogrodami. Nieopodal - Rajgrodzkie jeziora pokryte kwiatami żółtych nenufarów. Stary park, przecudowny cmentarz z wielkimi drzewami, ryneczek, huta szkła, ogrodnictwo prowadzone przez Braciszków, piękny kościół z ogrodem i zapach drewna palonego w kuchennych piecach.
   Przed wojną, gdy dorastała tu Ciocia Hania - Grajewo było miasteczkiem wielokulturowym – Polską w skali mikro, a życie w nim było o wiele barwniejsze i bogatsze niż po wojnie. Była dzielnica żydowska, kwitł handel, w gimnazjum, obok polskich nauczycieli uczył Niemiec, Litwin, Rosjanin, a do drzwi pukali obnośni handlarze nawet z dalekich Chin. Po ulicach szwendał się głupi Maks - bezdomny Żyd, a najlepszym lekarzem był Żyd ożeniony z przepiękną i niezwykle elegancką kobietą. Był jeszcze pułk strzelców konnych i harcerstwo kształtujące młodzież w duchu patriotycznym. Był też hotel, z restauracją i salą gdzie można było grać w karty, było nocne życie... Poza tym: dworzec kolejowy, szpital, tartak, apteka, stancje i mnóstwo młodzieży. I portrety Marszałka Piłsudskiego w szkołach. Człowieka, który uratował Polskę i Europę przed inwazją komunizmu. (W domu Cioci Hani, aż do Jej śmierci tkwiło za szkłem Jego zdjęcie.)
   Ten wielobarwny i wielokulturowy świat został zdeptany przez barbarzyńców w 1939 roku. Najpierw przez Rosjan, którzy wywieźli znaczną część tubylców na Syberię, potem przez Niemców, którzy „oczyścili” Grajewo z Żydów, po czym zamknęli w prowizorycznych więzieniach wszystkich podejrzanych o związki z Armią Krajową. Ciocię Hanię spotkał podły los: wprost z Grajewskiego więzienia została przetransportowana do obozów pracy na terenie Niemiec i Holandii. Pracowała przy taśmie w obozach Ravensbruck i Buchenwald, była pod-człowiekiem. W 1945, po wyzwoleniu przez Amerykanów mogła wrócić do Polski – zrujnowane zdrowie: gruźlica i serce.
   Polska była komunistyczna, ale w Łodzi była ukochana Mama, siostra Marychna i jej mąż Tolek Leszczyłowski i wiele osób z Grajewskiej starej gwardii. Mieli po dwadzieścia parę lat, cieszyli się, że żyją, trzymali się razem; przyjechali do Łodzi, bo tu otwarto pierwsze wyższe uczelnie. To chyba wtedy utrwaliła się najsilniej ich rodzinna więź.
   Mam w swoim albumie kilka fotografii z łódzkich czasów. Wesołe spotkanie Grajewiaków na Bocianiaku: pusty stół, a wokół stołu roześmiane twarze. Ciocia Hania, Leszczyłowscy, moja Mama, Ciocia Lilka, Ciocia Cylka Wiszowata, Ciocia Irka Dąbrowska, Ciocia Danka – późniejsza Leonkiewiczowa.
Na zdjęciu wyglądają tak jakby nic ich nie spotkało, jakby nic sobie nie robili z komuny. Faktycznie: do końca życia gwizdali na komunę koncertowo – pozostali wolnymi ludźmi.
   Ciocia Hania (po studiach farmaceutycznych) wyszła za mąż za Antoniego Zamęckiego, który ją uwielbiał i uważał, że jest piękniejsza od Giny Lolobrigidy. Ciocia sobie z tej opinii nieźle żartowała, ale my - jej przyjaciele - rozumieliśmy wujka Antka, bo i dla nas była ona piękną osobą. Miała w sobie słoneczną pogodę, a najpiękniejszą jej cechą był wrodzony talent do tworzenia bliskich związków z ludźmi. W efekcie - bliskich przyjaciół miała mnóstwo, niektórzy z nich byli młodsi o całe pokolenie. Nie zapomnę jak wyglądały Jej spotkań z moim Ojcem! Przez pierwsze piętnaście minut głośno się śmiali, obejmowali, docinali sobie, żartom nie było końca, a kiedy zasiedli przy stole i zaczęli rozmawiać robiło się jeszcze weselej. Ciocia Hania i mój Tato - chłopak z podgrajewskiej wsi Żebry żywili wobec siebie podziw, szacunek i łączyło ich jakieś szczególne pokrewieństwo dusz. Czułam wielką miłość Cioci Hani do moich Rodziców i widziałam jaką miłością darzyła inne rodziny Grajewiaków, a potem zauważyłam, że Jej serce obejmuje również nowo poznane osoby, których losem bardzo się przejmowała. Małe dzieci znajomych, chore koleżanki ze szpitalnej sali – byli Jej rodziną.
   Kiedy znalazłam się w potrzebie - natychmiast przyszła mi z pomocą i pomogła mi zrealizować mój sen o dziennikarstwie. Jednym telefonem, jedną rozmową. Bez problemów: po grajewsku. Uważała za rzecz oczywistą, że trzeba sobie pomagać.
   Do końca była „skrzynką kontaktową” pomiędzy Grajewiakami. Orientowała się we wszystkich ich sprawach oraz w sprawach ich potomków. Nie mogła mieć swoich dzieci; niemieckie obozy i medyczne eksperymenty zniweczyły szanse na macierzyństwo.
   Równie żywo interesowała się bieżącą polityką i miała w tej materii doskonałe rozeznanie. Rzecz jasna – jak przystało na Grajewiankę – brzydziła się komunizmem i przez całe życie czekała na wolną Polskę. Doskonale wiedziała kto jest kim w Polsce XX-go wieku, kochała Ojca Tadeusza Rydzyka i - dopóki mogła - chodziła na msze do Świętego Krzyża, swojego parafialnego kościoła w Warszawie.
   Doświadczona ciężką chorobą, śmiercią męża, Matki i siostry – umacniała swoją wiarę, pisała wiersze pełne optymizmu i miłości do Boga, zdobywała literackie nagrody.
   Młodzi lgnęli do Niej jak do magnesu. Do końca swoich dni pozostała młoda duchem, zachowała pyszne poczucie humoru, zmysł satyry, zainteresowanie światem i pokazała, że można stąd odejść w całkowitej zgodzie z Bogiem. Bo nie żałowała niczego, co ją spotkało. Wszystko, co przeżyła uznała za pożyteczne i potrzebne – nawet swój pobyt w hitlerowskich obozach, nawet chorobę nowotworową, z którą żyła prawie dwadzieścia lat, nawet „banalny” zawał serca, który się mimochodem przyplątał. Znała głęboki sens cierpienia, rozumiała znaczenie krzyża.
   Dla mnie, dla drugiego pokolenia Grajewiaków była osobą świętą. Jej wyjątkowość polegała na pokorze i wdzięczności, z jaką przyjmowała swój los. Nie pamiętam i chyba nikt nie pamięta, by kiedykolwiek narzekała, bo najmniej przejmowała się własną osobą. Była dla nas - już osieroconych ludzi w średnim wieku - ostatnią Mamą Grajewskiej Rodziny.


Nadesłała Ewa Świderska