Wanda Krystyna Czajkowska
(1949-2008)
lekarz stomatolog
Wspomnienie
Wanda Krystyna Sulewska - Czajkowska, kobieta z osobowością młodej, zawsze roześmianej dziewczyny. Urodziła się w rodzinie inteligenckiej, w 1949 roku w Grajewie, z którym związała się na całe życie. Po skończeniu Liceum Ogólnokształcącego pojechała studiować stomatologię aż do Gdańska. Po powrocie, jesienią 1972 roku, podjęła swoją pierwszą pracę w Szkole Podstawowej nr 4, dojeżdżając, przez pewien czas, także do Zespołu Szkół Rolniczych w Wojewodzinie.
Po likwidacji szkolnych gabinetów przeszła do Publicznej Przychodni ZOZ, na ul. Kopernika. Była to ciężka praca ze względu na tłumy niecierpliwych pacjentów. Bywało, że nie miała czasu na kanapkę z herbatą. Pozbawiona nerwów, z królewskim spokojem przyjmowała nawet groźby skarg do Komitetu (PZPR), co niektórych, sfrustrowanych długim czekaniem. Ba! W rzadkich chwilach relaksu odkrywała swoje poczucie humoru. Z aktorskim talentem, bez złośliwości, improwizowała wiejską gwarą dialogi, usłyszane za cienkimi jak papier drzwiami. Po ciężkim dniu, tak samo pogodna, przyjmowała prywatnie w domu. Wyszła za mąż, tez za Grajewianina, Antoniego Czajkowskiego, nauczyciela, wieloletniego dyrektora Państwowej Szkoły Muzycznej. Wiecznie zapracowana znajdowała jeszcze czas na pomoc dzieciom w odrabianiu lekcji i na matczyne z nimi rozmowy.
W czerwcu 1986 podjęła pracę w Przychodni Kolejowej. Rachityczny, psujący się sprzęt i rosnące braki w zaopatrzeniu medycznym, pokonywała z optymizmem i z tą samą ciekawością świata i ludzi. Wkrótce znała się na funkcjach i stanowiskach kolejarskiej braci i ich zawodowej terminologii. Żartowano, że może już zastąpić zawiadowcę stacji. Polubili ją nowi, kolejarscy pacjenci za ten sam spokój i ciepło.
W ramach likwidacji Lecznictwa Kolejowego z końcem 1998 roku przychodnię zamknięto. Zgodnie z wykładnią marksistowskiej dialektyki o walce klas, Wanda Czajkowska pożegnalnej odprawy nie dostała za karę (!) dlatego, że praktykowała w domu. Takich, którzy odciążali kiepską, państwową służbę zdrowia, ustawodawca zaliczył do „burżujów”, tym samym mentalnie Lenina do wiecznie żywych. Wiosną 2005 roku formalnie przeszła na emeryturę, ale wciąż dorabiała prywatną praktyką aż do choroby, do połowy 2007 roku, ceniona przez pacjentów za delikatne ręce i uśmiech.
Z anielską cierpliwością przeszła trzy operacje, wierząc, niemalże do końca, że wyzdrowieje. Silna psychicznie, wspierana przez Rodzinę, nie poddawała się, chciała żyć. Ostatnie dwa tygodnie cierpiała coraz bardziej z dnia na dzień, w sposób niewyobrażalny. Mimo to starała się jak najmniej absorbować sobą najbliższych. Przez ostatnie dni, świadoma swego stanu, marzyła o radości w ogrodach Pana. Pan wyznaczył Jej spotkanie na swój dzień szczególny, po czym natychmiast zabrał. Zmarła tuż po północy w niedzielę, 14 września 2008 roku, w Święto Podwyższenia Krzyża – Cierpienia Chrystusa.
Zapamiętamy Wandę jako człowieka łagodnego. Pełna wewnętrznej pokory, nigdy nie wyrażała się źle o innych. Z natury towarzyska, chętna do żartów, śpiewu i tańca. Nie przeszkadzało Jej być przy tym osobą głębokiej wiary, żarliwej modlitwy, mądrego patriotyzmu i ogromnej odpowiedzialności za Rodzinę, która - jak wyznała kilka dni przed odejściem – była dla Niej całym światem. Prawdziwa Matka - Polka.
Zostawiła troje, już dorosłych, dzieci: Magdę i Pawła z rodzinami i dwoje wnucząt: dwuletniego Stasia i tygodniową Kingę Antoninę. Mężowi powierzyła opiekę nad najmłodszą Marysią..
Zostawiła jeszcze… pustkę…