Zacieczki Stare - kapliczka z 1948 r.
oprac. Stanisław Orłowski
Wieś Zacieczki, zwana też Zacieczki Stare albo I, należy do gminy Szczuczyn, w powiecie grajewskim. Położona przy granicy województwa podlaskiego i warmińsko–mazurskiego w odległości ok. 50 m od dawnej granicy Polski z Prusami Wschodnimi. Wyludniająca się pierwsza część wsi posiada 6 zamieszkałych domów i 15 mieszkańców. W jej skład, stanowiący ogólne sołectwo Zacieczki, wchodzi odległa o 500 m wieś Zacieczki Nowe, zbudowana po roku 1912 na gruntach dziedzica – Kazimierza Grzybowskiego.
Tu, w pierwszych dniach wojny w 1939 roku, wzbijając gąsienicami pył z zaoranych pól, od przeciwległej głównej drogi i cmentarza, pędziły cztery niemieckie czołgi do granicy z Polską. Przekroczyły ją bez oporu, wjeżdżając wprost na drogę prowadzącą wzdłuż wsi Zacieczki w kierunku Szczuczyna. Odtąd, polny ślad pozostał, jako brakujący 1,5 kilometrowy odcinek drogi w kierunku północnym. Połączył on tę wieś na stałe, z drogą biegnącą dawnym, pruskim pasem przygranicznym z Białej Piskiej do Prostek. Dla ruchu z kierunku centralnej Polski, stał się możliwy dojazd w stronę Rogal, Sokół i mazurskich jezior.
Wjazd czołgów, spowodował wśród ludności konsternacje i chaos. Niemcy dokładnie penetrowali środowisko, mimo, że już przy przekroczeniu granicy, wiedzieli o wsiach więcej niż mieszkańcy sami o sobie. Mimo to, najeźdźcy zastraszając, zadawali dużo pytań. Roztargniona mieszkanka z pobliskiej wsi Zacieczki Nowe, Wanda Wasilewska, podczas podchwytliwych pytań przez wrogów, przyznała, że we wsi są „Strzelcy”. Niemcy natychmiast zarządzili zbiórkę ludności obu wsi, w pobliżu drewnianego krzyża w Zacieczkach. Wypytywano o ilość i miejsce przebywania „Strzelców”. Obok, usytuowany na stabilnej podstawie, czuwał nad zebranymi CKM (ciężki karabin maszynowy). Zawisła chwila grozy. Cierpienie i niemoc dławiła zebranych. Niemiecki tłumacz, a jednocześnie zaprzyjaźniony mieszkaniec, z odległej o 4 km wsi Wojtyle, p. Stodolik podpowiadał Polakom, żeby mówili: „We wsiach są strzelcy, którzy grają w piłkę nożną, strzelają do bramek i nic poza tym”. Niemcy uwierzyli przekazywanym wyjaśnieniom i nakazali opuścić teren zbiórki. Powracający, klękali pod krzyżem, a modląc się, dziękowali Bogu za opatrzność. W rzeczywistości, chodziło tu o cywilną młodzież pogranicza, zrzeszoną w Związek Strzelecki, mający swoją bazę w pobliskiej wsi Rakowo. W związku tym, w ramach Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, ćwiczenia strzeleckie prowadził p. Szypulewski, podoficer Staży Granicznych w Szczuczynie ul. Kilińskiego 40.
Za wsią Zacieczki, w odległości 150 m od dawnej granicy państwowej, na kolonii należącej do wsi Rogale, mieszkał niemiecki gospodarz z rodziną o nazwisku Konrad. Jego żona oraz dzieci: Ryc, Otto, Gut, Ejny, Ana przyjaźnili się z Polakami. W tym czasie, gdy młodsze dzieci grały w piłkę, starsze handlowały sacharyną, mydłem, zbożem i końmi. W Polsce wówczas, żyto było tańsze o 0,50 zł i to zachęcało do opłacalnego handlu. Ojciec niemieckich dzieci Konrad był z natury bardzo niedobrym człowiekiem, a jednocześnie podejrzanym o rozpracowywanie polskich terenów przygranicznych na rzecz Rzeszy. Współpracował z Niemiecką Komendanturą Graniczną w Kurzątkach. W odwecie za jego donosy, polscy partyzanci we wrześniu 1939 r., spalili mu zabudowania. Rząd niemiecki natychmiast je odbudował.
Nadszedł wreszcie moment kapitulacji Niemiec. Mimo to, siły polskiego podziemia dalej walczyły z wrogiem ze wschodu, który zmieniając upodobania, drogą intryg przez zbrodnie doszedł do szczytu przyjaźni, aby w końcu osiągnąć braterskie spokrewnienie. W ramach łupów wojennych, Rosjanie przez noce i dnie pędzili stadami niemieckie bydło, konie i trzodę, wywozili inne dobra na nienasycony wschód. Przy okazji rozstrzeliwali przeszkadzających im Polaków, którzy z racji sąsiedztwa Ziem Odzyskanych usiłowali wziąć cokolwiek dla siebie z terenów opuszczonych.
W spadku po wojennych działaniach i późniejszych walkach wyzwoleńczych, polskie ziemie, łąki i knieje zalegały przeciwpancerne i przeciwpiechotne pola minowe, broń, granaty. Śmierć, jeszcze długo czaiła się wokół. Odbierała życie saperom i młodym chłopcom, skłonnym do poznawania wojennej technologii.
Był rok 1948. Na przyległych do wsi pastewnikach pasło się bydło, a pilnujący je chłopcy wypełniali czas różnymi zabawami. Znaleziony pod krzakiem granat, był dla nich przedmiotem do typowo męskiego sprawdzianu wiedzy z uzbrojenia. Solidarna trójka pastuszków: Cieciuch, Henryk Plakwicz i Kazimierz Borawski, postanowiła zajrzeć do środka granatu. Najzdolniejszym w mechanice był Cieciuch. Jemu przypadło zająć się odważną metodą lekceważenia nośnika ukrytej śmierci. Po chwili wybuch odebrał mu życie na miejscu. Wystraszone krowy, z pomrukiem spoglądały na pomniejszoną ilość pastuszków i na unoszący się szarobłękitny dym. Nieszczęście ominęło K. Borawskiego, przyszłego lekarza laryngologa. Stojący obok jedenastoletni Henryk Plakwicz został ciężko ranny. W drodze do szpitala w Szczuczynie szepcąc, przepraszał ojca za czyn, którego dokonali. Choć ojciec tuląc go przebaczał, to jednak los nie był mu taki hojny. Po chwili, chłopiec w szpitalu zmarł. Rodzicom zostawił do wylania ocean łez i pustkę serc splątanych beznadzieją. Henio był jedynym dzieckiem w rodzinie S.E. Plakwiczów, którzy nigdy więcej nie mieli już dzieci.
Na pamiątkę tej tragedii, pp. Plakwiczowie ufundowali kapliczkę, na swoich przydrożnych gruntach, tuż obok posesji, w miejscu, gdzie uprzednio stał drewniany, wiekowy krzyż, a wokół niego rosły wówczas dwa sędziwe dęby.
Epitafium na skromnej tabliczce nie zawiera słów skłaniających do upamiętnienia utraty jedynego dziecka ani też epizodu z życia mieszkańców przygranicznej wsi. Tekst unosi się ponad sprawami doczesnymi i zwraca się do Stwórcy wartością ponadczasową: „Tę pamiątkę zbudowali małżonkowie Plakwicz Eugeniusz i Stanisława z Marzochów na chwałę Panu Bogu w roku 1948”.
Pokrzywdzeni przez los rodzice, zmarli w 1990 r. Kapliczką opiekują się: Elżbieta Sosnowska i Krystyna Kadłubowska.
Autor tekstu i foto: Stanisław Orłowski
{gallery}sts/zacieczkis{/gallery}