- Szczegóły
- Poprawiono: piątek, 29 listopada 2019, 19:44
- Janusz Lenkowski
- Odsłony: 6013
Kąpielisko nad rzeką Ełk
wspomina Janusz Lenkowski
Z góry przyznaję, że nie znam dokładnej daty otwarcia kąpieliska nad rzeką Ełk w Grajewie, ale myślę, że było to pod koniec lat pięćdziesiątych, zacząłem tam bywać już jako 10-12 latek i przez cały czas nauki w liceum. Potem wyjechałem z Grajewa i nie mam już wiedzy o dalszych losach kąpieliska, zwanego wówczas potocznie „plażą”.
Kiedy odwiedzając rodzinne strony w czasie urlopów przejeżdżam drogą do Rajgrodu i widzę w oddali szczątki plaży i rzekę, teraz dziwnie wąską i zarośniętą, wzruszenie ściska za serce.
To tu upływało moje dzieciństwo i młodość. I wracają wspomnienia…
Kąpielisko było w miejscu, gdzie wąska rzeka tworzy jakby małe zakole, bród. Woda na sporym obszarze była płytka, od strony plaży prawie stojąca, czysta, pozbawiona wodorostów. Nie wiem, czy brzeg i dno rzeki było tak ukształtowane w sposób naturalny, czy w wyniku prac ziemnych.
Piaszczyste, twarde dno o łagodnym spadku sprawiało, że kąpiel była bezpieczna i przyjemna, wejście do wody wygodne, a płaski, suchy, porośnięty trawą brzeg rzeki dawał możliwość rozłożenia się z kocem. Możliwe, że brzeg został splantowany, bo zamiast skarpy, jak na prawie całej długości rzeki, na plaży była płaska, sucha łączka. Natomiast przeciwległy brzeg był porośnięty trzciną i nieprzydatny do plażowania.
W rzece, przy brzegu, dla bezpiecznej kąpieli dzieci i nieumiejących pływać była zbudowana, jak ją nazywaliśmy, tzw. „zagroda”, długości ok. 25m, w najgłębszym miejscu woda po szyję dla dwunastolatka, słupki drewniane, siatka druciana, od góry poziome deski tuż nad lustrem wody, można było na nich stanąć i skoczyć „na główkę”, nawiasem mówiąc często waląc w piaszczyste dno.
Główny obiekt kąpieliska to półokrągły, drewniany „pawilon” na betonowym fundamencie – ok. metrowej wysokości. Wchodziło się na to „podwyższenie” po schodkach, sam pawilon to estetyczne drewniane szatnie z pięknego surowego drewna, wyglądało to w środku jak w saunie, kilkanaście kabin zamykanych na klucz, można się było przebrać, zostawić ciuchy, ewentualnie rower i spokojnie zażywać kąpieli czy kajakować. Całe to podwyższenie – fundament miało spora powierzchnię i było przed kabinami wyłożone betonowymi płytkami.
Do dziś czuję te rozpalone słońcem płyty chodnikowe, na których jako dzieci kładliśmy się po wyjściu z wody szczękając z zimna zębami.
Szatni było mało, chyba góra 15, starczało ich dla niewielu, większość plażowiczów rozkładała się na trawie nad wodą.
Za „pawilonem” - głównym obiektem kąpieliska, był dom gospodarza plaży, w którym mieszkał z rodziną, a obok niego duży hangar na kajaki.
Kajaki można było wypożyczać odpłatnie na godziny, dosyć drogo jak na kieszeń nastolatka, ale były tam również kajaki różnych instytucji, z których korzystali ich pracownicy z rodzinami, często wypożyczałem kajak PZGS (Powiatowy Związek Gminnych Spółdzielni), gdzie pracowała moja mama. Brało się kwit z firmy i kajak do dyspozycji na cały dzień za friko.
Na plaży czasem można było „zdobyć” kartę pływacką. Załączam skan mojej karty pływackiej , która wtedy była powodem do młodzieńczej dumy, bo pozwalała wypożyczyć kajak. Kartę wypisywał w 1962 r., co pamiętam doskonale, gospodarz plaży, bardzo sympatyczny pan, który naprawdę dbał o obiekt. Był też w razie potrzeby ratownikiem, bo za mojej „kadencji” innego tam nie było.
Tuż przed hangarem ( między pawilonem a domem gospodarza plaży) był zbudowany specjalny kanał szerokości 2-3 metrów do wodowania kajaków, oczywiście połączony z rzeką, betonowe schodki , dwie osoby wynosiły kajak z hangaru i wypływało się na szerokie wody. Było to wszystko naprawdę dobrze pomyślane.
K ajaki w hangarze schły na piętrowych stojakach, były w doskonałym stanie, wszystko świetnie funkcjonowało, kapoki, wiosła, był nawet kajak z żaglem (!), kilka razy z niego korzystałem, oczywiście nie na wąskiej rzece, ale dopiero po dopłynięciu na Jezioro Toczyłowskie.
Plaża była w rozkwicie za „socjalizmu”, w czasach, gdy jeździło się głównie rowerem, motocykle (WFM-ki, WSK!) mieli nieliczni, a o samochodach osobowych to nie ma co mówić. Była bliżej niż Jezioro Toczyłowskie czy Rajgrodzkie i cieszyła się dużym powodzeniem.
Była też miejscem licznych majówek i imprez, w czasie których żelaznym punktem programu były koncerty orkiestr dętych ochotniczych straży pożarnych. Pamiętam do dziś, jak wspaniale brzmiały na plaży połączone orkiestry strażackie powiatu grajewskiego w liczbie chyba z dziesięciu, a muzyka niosła się po wodzie!
Równie atrakcyjne jak kąpiel w czystej wodzie rzeki Ełk były wycieczki kajakiem.
Pływało się albo w górę rzeki w kierunku Bogusz, albo w dół, przepływając pod mostem, w kierunku Szyman, najczęściej jednak w górę rzeki, na Jezioro Toczyłowskie.
Te dwa-trzy kilometry kajakiem od plaży do Jeziora Toczyłowskiego, które pokonywałem bardzo często, to był najwspanialszy kontakt z naturą, jakiego zaznałem w życiu. Nieskażona przyroda, śpiew ptactwa, szum trzcin, białe i żółte lilie wodne, wyskakujące ryby płoszone przez szczupaki, dzikie kaczki , plusk wody, słońce, spokój…
Można było (najlepiej z dziewczyną w kajaku…) wpłynąć w trzciny , które porastały brzegi rzeki prawie na całym odcinku, albo przybić do brzegu w miejscu, gdzie była twarda skarpa, popływać, poopalać się, połowić ryby, spokój i intymność.
Tuż za plażą, po lewej stronie, jakieś 200-300 metrów w górę rzeki, było tzw. „jeziorko”, połączone z rzeką, zarośnięte wodnym zielskiem, szuwarami, liliami wodnymi i trzcinami, siedlisko niezliczonego ptactwa. Można było na upartego pływać po nim kajakiem, ale co chwila wiosło było oblepione wodorostami.
Było to po prostu „jeziorko”, myślę, że wtedy miało z hektar powierzchni, z ciepłą, stojącą wodą, pełną ryb, tak zarośnięte wodorostami, że kąpiel w nim było absolutnie niemożliwa, groziła zaplątaniem się w zielsko wodne.
Widziałem na zdjęciu satelitarnym, że jest ono obecnie maleńkie, odseparowane od rzeki, na wpół wyschnięte, jest to skutek obniżenia poziomu wody w rzece, ale za mojej młodości „jeziorko” tętniło życiem: śpiewem ptaków i pluskiem ryb płoszonych przez szczupaki .
Rzeka była (a może i jest nadal?) połączona z Jeziorem Toczyłowskim płytkim kanałem i przepłynięcie tam kajakiem nie stanowiło żadnego problemu.
Buszowanie kajakami po Jeziorze Toczyłowskim, na początku latach sześćdziesiątych jeszcze prawie niezagospodarowanym, to był żelazny punkt programu grajewskiej kawalerki w wieku 16-18 lat. Wygłupy na jeziorze na wprost dużej polany pełnej ludzi, popisywanie się, wywracanie kajaka do góry dnem i wchodzenie głową do kokpitu…
No i oczywiście lekkomyślne wyścigi wpław na drugi brzeg jeziora…
W czasie dużych, organizowanych przez władze „majówek”, punkt ciężkości grajewskiej rekreacji przenosił się do Bogusz, całe miasto wyjeżdżało czym kto mógł, wszystkie kajaki z „plaży” były wtedy na jeziorze. Muzyka, tańce, koncerty, przemówienia, kiełbaski, lody , wszystko na dużej polanie w Boguszach. Na plaży w Grajewie byłoby po prostu za ciasno.
„Nasza” plaża i przede wszystkim dostęp do kajaków, to były to naprawdę cudowne czasy, wspominam je z rozrzewnieniem. Gdyby jej nie było, tysiące grajewian nie miałoby żadnych szans zaznać tak pełnego kontaktu z naturą w czystej, nieskażonej postaci. Ludzie z dużych miast mogą tylko pomarzyć o czymś, co my – dzięki tej plaży - mieliśmy na wyciągnięcie ręki.
Czuję wielką sympatię do Grajewa, do rzeki, do plaży, tu upływało moje dzieciństwo, nad rzeką bywaliśmy latem z kupą kolegów codziennie, albo na dzikiej plaży po prawej stronie mostu, albo w kąpielisku. Jestem wdzięczny ludziom, którzy wpadli na ten pomysł i zrealizowali wspaniały projekt zwany „grajewską plażą”.
Można tylko smętnie zaśpiewać „Już nie ma dzikich plaż…..” chociaż ta nasza plaża nie była akurat taka dzika….
Grajewska plaża w końcu lat 60. XX w.
(zbiory Tomasza Dudzińskiego)
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.