Oryle i orylka na Biebrzy

oprac. Jarosław Marczak


   Najważniejszymi szlakami komunikacyjnymi na ziemiach polskich do czasów upowszechnienia się transportu kolejowego były rzeki. Dawne prawo dzieliło je na nie spławne i spławne. Na tych ostatnich zwanych inaczej publicznymi lub później rządowymi zakazane było budowanie jazów tam i młynów. Nie znaczy, że dawne trasy wodne były łatwe w użytkowaniu. Często w korytach leżały zwalone pnie drzew, na żeglujących czyhały kamienne rawy lub piaszczyste łachy, a i sama linia brzegowa skomplikowana i pełna meandrów, stawiała nierzadko wyzwanie dla jej użytkowników. Jedną z rzek używaną do spławiania drewna i innych towarów była Biebrza. Rzeka ta bierze swój początek na bagnach na południe od Nowego Dworu. W czasie wiosennych roztopów lub wysokiego stanu, spławna była od miasteczka Lipsk Jednak dla berlinek, galarów i wreszcie tratew wykorzystywana była zwykle od śluzy Dębowo.
   Pierwsze wzmianki o spławie drewna na Biebrzy pochodzą z I połowy XV wieku. Czytamy w nich, że w 1425 roku Roman z Redziłowa Koła /dzisiejszy Radziłów/ zobowiązał się dostarczyć tratwę drzewa wójtowi z Giełczyna. W 1561 roku chłopi ze wsi Woznawieś, Tajno, Bargłówek i Orzechówka brali udział w robotach leśnych i „wszelkie prace podejmują, roboty i posługi czynią niemałe około roboty leśnej, w podwody jadąc, popławy wożąc, robotę leśną wiążac dla spuszczenia do Gdańska”. Pracę nadzorował Rolewski z Woznewsi.
   Przez całą historię spławu na Biebrzy drewno z Puszczy Augustowskiej spławiano Nettą i Kanałem Augustowskim, a z lasów Rajgrodzkich drewno szło wąskimi pasami rzeką Jegrznią i Kanałem Woznawiejskim. Najlepiej rozwinięty był tu handel drewnem budulcowym, które transportowano najczęściej do Gdańska, Torunia, Bydgoszczy, ale również do Goniądza, Wizny lub Łomży.
    Technika spławu wiązanych, a później zbijanych bali drewnianych nazywana była orylką. Spław w niewiele zmienionej postaci przetrwał tu do późnych lat 30-tych XX wieku. Przy transporcie drewna drogą wodną w dawnej Polsce pracowało co roku tysiące ludzi. Nazywano ich flisakami lub orylami. W języku polskim występowały różne nazewnictwo: flis = flisak, oryl = orel = horyl. Osobnym tematem do dyskusji pozostaje, czy flis i oryl to synonimy. Czy flisakami, flisami nazywano ludzi pływających tylko na szkutach, galarach i berlinkach? Orylami zaś spławiających tratwy? Prawdopodobnie na rzekach, gdzie ruch wodny był intensywny i różnorodny - podział na flisów i oryli był jasny i precyzyjny. Wydaje się, że na Biebrzy, gdzie jak pisał w 1882 roku Zygmunt Gloger „berlinki prawie nigdy już teraz tędy nie przepływają (…). Za to liczne płyną tratwy” termin „flis” używany był stosunkowo rzadko. Potwierdzają to w przeprowadzonych wywiadach mieszkańcy wsi nadrzecznych.[1]
   Szeroko rozumianą pracą przy spławie drewna masowo tu trudnili się Kurpie, o których w latach 40-stych XIX wieku pisano ”Trudnią się teraz najwięcej ścinaniem drzewa, skrobaniem kory, wywózką i orylką, czyli spławem wodą”. Sporo oryli było z Pułtuska i Serocka. Duży procent spławników pochodziło z Brańszczyka nad Bugiem oraz galicyjskich miejscowości takich jak: Ulanów, Czernichów, Nowa Wieś, Chorzewice, Turbin, Zbigniowa, Radomyśl i Pilchowo nad Sanem. Ze wsi nadbiebrzańskich spławem trudnili się m.in. mieszkańcy Dolistowa[2]. Polkowo natomiast jako osada leżąca nad Kanałem Augustowskim wyspecjalizowała się w holowaniu tratew. Tego z gospodarzy, którego stać było na kupno i utrzymanie konia przeciągał tafle od śluzy Sosnowo do Dębowej. Koń z założoną specjalną uprzężą, ciągnął tratwy po Kanale idąc po zabezpieczonym faszyną i oczyszczonym z krzewów, drzew i wiatrołomów wale. Na zakrętach kanału zabite były dębowe pale, które uniemożliwiały wbicie się ciągniętej tafli w brzeg[3].
   Orylka była zajęciem ludzi biedniejszych, których tu nazywano bezziemiennymi lub loźniakami. Praca na rzece zaczynała się wczesną wiosną, kiedy na rzece płynęła już tylko drobna kra czyli śryz. Nierzadko względnie ciepłe i słoneczne kwietniowe dni przeplatały się z dniami i nocami mroźnymi i śnieżnymi. Jak wspominał - 15 letni wówczas Jan Golik z Pilchowa, który w 1893 roku, przemierzył pieszo drogę z Pilchowa nad Sanem do Łomży, gdzie rozpoczął pracę oryla. „szliśmy przeważnie pieszo, grupkami lub pojedynczo od czasu do czasu odpoczywając, a niekiedy z ciekawości zaglądając do przydrożnej świątyni, na wystawę sklepową, do chaty wieśniaczej lub na dziedziniec dworski(…). Pogoda nie zawsze była sprzyjająca. Padały jeszcze śnieżyce z deszczem, a niekiedy wiały wichry zimne i dokuczliwe. Płócienna odzież nie zabezpieczała należycie ciała przed utratą ciepła. Wprawdzie nogi zśiniałe i piekące raźniej przebiegały wiorstowe odcinki dalekiej i zda się, niekończącej się drogi. Noce nie zawsze były właściwym odpoczynkiem. Najczęściej zimna noc nie pozwalała na mocniejszy i dłuższy sen. Przybyliśmy w okolice Łomży, gdzie otrzymaliśmy strawne w wysokości 2 rubli oraz dwa snopki słomy. Retman Szczerbowski podzielił nas na kilka grup. Każdej grupce, liczącej po 4 osoby, oddał pod opiekę gotową już tratwę. Zadaniem każdej z nich było wyrychtowanie bud wraz z urządzeniem kuchennym. Naprzód pokryliśmy słomą dwuspadowy daszek, którego krokwie w dolnej części były zamocowane z balami tratwy, potem bardzo starannie zapletliśmy i zakryli słomą ścianę szczytowa. We wnętrzu tej budy dla celów gospodarczych założyliśmy niewielkie półeczki, na których umieściliśmy nasz prowiant i szczupły przyodziewek.”

Budulec. Dostawa drewna do bindugi. Przygotowanie tratew.

   W lasach rządowych drzewo przeznaczone do ścięcia znaczył strażnik, bądź strzelec, za zgodą i wskazaniem swojego zwierzchnika. Drewno do spławu zwożono na wybrane wcześniej miejsce, płaskie, względnie suche i dostępne od strony wody. Plac ten nazywano bindugą. Funkcjonowały one zwykle od jednego sezonu do kilkunastu lat. Bindug bezpośrednio nad Biebrzą ze względu na brak właściwego materiału, a także na niedostępność jej brzegów było stosunkowo mało. Wymienić tu należy bindugę w pobliżu śluzy Dębowo, a także miejscowościach Sztabin, Sośnia, Osowiec i Goniądz. Dużo składów dłużyzny znajdowało się przy dopływach Biebrzy. Wspomnieć tu należy o składach drewna nad Nettą: w Sosnowie, w strażach Promiski i Świderek.[4]
   Drzewo tu układane było według gatunku i długości kloców. Dostawa drewna do bindugi, czyli zwózka miała miejsce w zimę lub wczesną wiosną i prowadzona była na saniach lub wozach, w zależności od tego jaka się uszykowała droga – sanna czy wozowa. W pierwszym przypadku kloce przewożone były na dwóch saniach – odziemek od konia, a wierzch na mniejszych lżejszych tzw. zajdlach. Jeżeli transport odbywał się na wozach - ten rozpuszczano i bal kładziono również odziemkiem do konia, na przednia część wozu – czyli przód, a wierzch na tylną czyli zad. Załadunek kloców prowadzony był przez dugowanie lub za pomocą lady. Przed ułożeniem ich w gromady lub inaczej w reje było one korowane – zwykle jeszcze w lesie - na czerwono. Zgodne było to z wymaganiami kupców. Drewno takie nie wysychało zbyt szybko, a zatopione w wodzie mogło leżakować nawet kilka lat. Grubsze kloce były w odziemkach obciosywane na cztery kanty - tak aby przy zbijance, poszczególne bale były do siebie równoległe, a tym samym tratwa miała kształt prostokąta. Osobą odpowiedzialną za porządek na bindudze i wydająca kwity upoważniającą do wypłaty należności za zwiezione drewno nazywany był bindużnikiem lub bindużnym. Pnie drzew były staczane po legarach do tzw. obory, czyli jak to dzisiaj można byłoby to nazwać pływającego doku. Oborę przygotowywano w ten sposób, że na wysokości bindugi, w górnym biegu rzeki w tzw. odbiegu u pala wiązano pierwsze ogniwo przyszłego doku złożone zwykle z 3-5 zbitych kloców - tak, aby można było po nim względnie swobodnie chodzić. Do niego przyczepiane były następne cztery. Ostatnie ogniwo /drąg/ przyczepiane było prostopadle do kierunku nurtu rzeki. Obora swoim kształtem przypominała trójkąt prostokątny, gdzie linia brzegowa i ostatnie ogniwo tworzyły kąt prosty. Po spuszczeniu do obory pewnej ilości bali następowało ostateczne sortowanie i gatunkowanie. Tu również następowało łączenie kloców ramionami. Były to dość grube obciosane z obu stron drągi, które przybijano metalowymi gwoździami odpowiednio ułożone bale. Po ubiciu tafla otwierano drąg obory i już z pomocą nurtu rzeki wypuszczano tafel, który palowano. Tratwy płynące kanałem Augustowskim, a później Biebrzą były to tzw. półtratwy. Składały się one z 11 tafli i szerokości 3 pasów. Szerokość maksymalna tratwy nie mogła przekraczać około 5,5 metra. Nazywane były tratwami kanałowymi lub gdańskimi. Uwarunkowane było to szerokością śluz na kanale. Biebrzą spławiano głównie drewno iglaste, sosnowe – czyli chojowe i świerkowe – tj. jegliowe. Oprócz drzew iglastych szła również dębina, brzezina, olszyna i osina. Drewno drzew liściastych jako bardziej mokre i co się z tym wiązało cięższe i o większym zanurzeniu zbijano na przemian z klocami jeglini lub choiny. Zbicie takiej tratwy było trudne i wymagało od zbijaczy dużych umiejętności i wysiłku.

Kierownictwo na tratwach

   Osoba kierująca orylką był to retman. Dawniej najwięcej retmanów pochodziło z Kamieńczyka nad Bugiem i Galicji - czyli tzw. Krakowiaków. Była również grupa z innych miejscowości. Retman poza umiejętnością przewodzenia w grupie i fachowością winien był znać pociąg wody to jest jej naturę, właściwości danej rzeki, przeszkody, wiry, mielizny, rawy itd. Kandydat na retmana pływał na początku za chłopa zwyczajnego, a później za przednika. Kiedy już wystarczająco poznał tajniki sztuki orylskiej mógł starać się na retmana. Kandydatowi – zatrudniający go kupiec – wyrabiał w Urzędzie Komunikacji Wodnej książeczkę retmańską, która dawała formalne prawo do kierowania spławem. Retman miał zwykle pod opieką do 10 tratew. Rzadko płynął na tratwie, zwykle widywano go w niewielkiej jednoosobowej łódce – tzw. krakówce. Płynąc w pewnej odległości obserwował rzekę i kontrolował jakość spławu. Polecenia wydawane były do przednika, czyli zastępcy oryla płynącego na pierwszej tratwie. Tratwa sterowana była za pomocą drygawek - czyli wielkich wioseł zamocowanych na głowie /przedzie/ i calu /ostatnim taflu tratwy/ oraz kilku sprys- długich, często okutych drągów. Komendy wydawane były nie tylko z łódki, ale również z mostów, wysokich brzegów i dużych nadrzecznych kamieni[5]. Wraz z przepływającymi taflami słychać było zachrypnięte głosy retmana i przednika.
Jeżeli przeszkoda była z prawej strony retman wołał :
„ Wa-ra… na –sty-ku-bo-rku!”.
Przeszkoda po lewej:
„Wara…na le-wo !”
Po obu stronach:
„A u-wa-żaj po ko-łach !”.
Jeżeli zaistniała potrzeba ściągnięcia tratwy na prawą stronę, to przednik słyszał komendę:
„pu-szcza-j śryki jało-we”
Gdy trzeba było to zrobić na stronę lewą słyszał komendę:
„Pu-szcza-j śryki hart-fulne.
Do wyciągnięcia śryków służyła komenda:
„Doby-wa-j…!”[6]
   Jeżeli retman chciał zatrzymać tratwy, a był zbyt daleko – podnosił swój kapelusz na wiośle. Był to znak do śrykowania. Machanie wiosłem z odkrytą głową, było sygnałem dla przednika do wyciągani śryków.
   Retmani zarabiali dużo więcej niż zwykli oryle i zwykle dwukrotnie więcej niż przednik. Wysokość zarobków była jednak bardzo zróżnicowana i zależała od fachowości retmana, ilości płynących tratew, poziomu wody, ilości przeszkód itd. Zarobki obliczane były za ryzę, czyli dostarczenie drzewa od miejsca zbijanki aż do miejsca przeznaczenia. Wypłata tygodniowa była proporcjonalna do długości przebytego etapu.

Życie na tratwie. Warunki pracy

   Życie na tratwach było nużące, jednostajne i okresami bardzo ciężkie. Pracę rozpoczynano o świcie i kończono o zmierzchu. Pływanka trwała zwykle 6 dni w tygodniu. W czasie pływanki postoje robiono zwykle wtedy kiedy otrzymywano strawne, czyli tygodniowe wynagrodzenie. Zwykle wypadało to w niedzielę. Często starano się organizować je w okolicach miasteczek czy wsi kościelnych aby oryle mieli możliwość uczestniczenia w niedzielnym nabożeństwie. Wykonywano również wtedy szereg czynności takich jak pranie naprawianie odzieży, a także gotowano i robiono zakupy.
   Jednostajną pracę oryli przerywały posiłki, które przygotowywano na tratwach na specjalnie sporządzonych paleniskach czyli kuchniach. Znajdowały się one na calu tj. tylnej części tratwy i głowie – przedniej jej części. Zasadniczą częścią paleniska była zbita z desek skrzynia o wymiarach około 75x75 centymetrów, do której wsypywano piasek, w który zagrzebywano garnki. Ogień rozniecano na wierzchu paleniska. Dla ochrony przed wiatrami pleciono z wikliny płotek.
   Posiłki starano się przygotowywać za dnia gdyż wieczorami do ognia zlatywały się bardzo uciążliwe owady. Podstawowymi produktami żywnościowymi był chleb, ziemniaki, słonina, kasza, groch, kawa zbożowa, herbata cukier, sól i czasami jagody i grzyby. Choć najpospolitszym posiłkiem była ryba i pieczone ziemniaki. Garnki zmywał najmłodszy lub ten kto jadł najdłużej. Jedzenie było monotonne i często pozbawione witamin i innych substancji odżywczych.
   Spław obwarowywany był szeregiem przepisów, które normowały zachowania oryli względem innych użytkowników rzeki. Jeżeli tratwa uszkodziła prom - to za szkody płacił właściciel drewna. Na przewozach przez rzekę przeciągnięta była gruba lina, po której chodził prom. Do obowiązków retmana należało odpowiednio wcześniej głośnym wołaniem poinformować promowego o nadpływających tratwach. Ten z kolei powinien podnieść linę – podpierając ją na brzegu wysokimi drągami. Jeżeli przewoźnik tego nie zrobił, retman mógł bez żadnych konsekwencji linę przeciąć. W miejscach o stałych brodach, gdzie przechodziło bydło flisacy zobowiązani byli zwolnić, a nawet śrykować tafle, aby bydło mogło spokojnie przejść na drugą stronę rzeki.
   Kiedy wiał przeciwny wiatr lub gwałtowne obniżył się poziom wody – w efekcie czego następował dłuższy postój, oryle zajmowali się rzemiosłem. Wyrabiali koszyki z wierzby mlekiciny, robili grabie, trzonki do siekier, kijanki dla praczek itd. aby potem sprzedać je w miasteczkach i osadach nadrzecznych. Innym sposobem wykorzystania wolnego czasu był zbiór jagód, grzybów, dzikich owoców, wybieranie jajek dzikich kaczek oraz połów ryb[7]. Wszystko to co mogło urozmaicać skromną orylską kuchnię. Mniej zaradni, po pobraniu strawnego włóczyli się po karczmach przepijając tygodniowy zarobek.
   W wolne dni często praktykowano„pasowanie na oryla”. Kto pierwszy szedł na drzewo tego nazywano frycem. W czasie postoju urządzano golenie fryca. Przygotowania były następujące: z leńców – czyli z wolnych przestrzeni między taflami zbierano z wody pianę, sadzano adepta orylki na śrykowaniu, mazano mu twarz pianą, a następnie golono drewnianą brzytwą. Wszystko to przebiegało w obecności wszystkich płynących flisaków. „Pasowani” zobowiązani byli wkupić się wódką i jedzeniem[8]. Oryle zwyczajowo postrzegani byli jako ludzie weseli i chętni do zabawy ale również niespokojni i skorzy do bójki. Główna przyczyna był najczęściej alkohol. Na postojach, zmęczeni monotonną pracą, nierzadko urządzali w karczmach pijackie burdy[9]. Miejscami gdzie zatrzymywali się oryle były karczmy w Polkowie, Dolistowie, Goniądzu i Osowcu. Jak pisał w I połowie XIX wieku Karol Wójcicki (...) orylka rozpaja, bo daje choć krótki zarobek, ale zyskowny (...) Oryl wystawiony ciągle na skwar, deszcz i zimno, rad pije; przepija więc niemal cały zarobek i prawie z niczem na zimę do domu powraca, przynosząc złe obyczaje i nałóg pijaństwa.
   Bardzo negatywnie przedstawił oryli w swojej pracy Bohdan Baranowski. Według niego wielu z nich byli to zbiegli chłopi, drobni przestępcy i inni, którzy byli ścigani przez prawo.
   Ta niepochlebna opinia zmieniła się nieco w okresie międzywojennym, a to dzięki temu, że wprowadzono zakaz szynkowania wódki na tratwach.
   Trzeba jednak podkreślić, że flisacy i oryle byli ludźmi – jak na owe czasy - dobrze obeznani z geografią ziem ówczesnej Korony. Spławnik z wieloletnim doświadczeniem mógł pływać po Sanie, Pilicy, Wieprzu, Bugu, Narwi, Biebrzy, a przede wszystkim Wiśle. Każdy z nich znał większe lub mniejsze miasta nadrzeczne jak: Warszawę, Lublin, Modlin, Puławy, Włocławek, Toruń, Gdańsk, Elbląg, Grudziądz, Bydgoszcz, Poznań, Wrocław, Kraków i inne.
   Specyfika i warunki pracy negatywnie odbijały się na zdrowiu oryli. Ciągły kontakt z wodą, brak odpowiednich pomieszczeń, wilgoć powodowały liczne przeziębienia o charakterze malarycznym, choroby nerek i stawów. Jedzenie było monotonne i często pozbawione witamin i innych substancji odżywczych. Powodowało to wśród oryli tzw. kurzą ślepotę. Wiele do życzenia pozostawiały również same warunki sanitarne. Brak ogólnej higieny, a także korzystanie ze skażonej biologicznie wody rzecznej powodował różnego rodzaju choroby układu pokarmowego. Na częste przypadki chorób wśród polskich przewoźników pierwsze zwróciły uwagę władze pruskie. Na początku XX wieku pod pretekstem złych warunków epidemiologicznych zdarzały się przypadki nie wpuszczania polskich flisaków i oryli na swoje terytorium z żądaniem wymiany załóg na niemieckie. Sprawą tą zajął się Zarząd Komunikacji Okręgu Warszawskiego, który stwierdził, że winę za stan zdrowia flisaków ponoszą ich pracodawcy, którzy „bez przymusu władzy nie chcą myśleć o polepszeniu warunków pracy robotników”. W związku z tym odpowiednie władze wystąpiły w 1902 roku z projektem zatrudnienia na stałe lekarza i kilku felczerów. O projekcie tym czytamy w Echach Płockich i Łomżyńskich: „Miejmy nadzieję, że ta ważna placówka oddana zostanie ludziom pragnącym istotnie poświęcić się z zapałem pracy społecznej do której znajdą tu pole wdzięczne, choć uciążliwe. Smutno byłoby bardzo, gdyby stanowisko lekarza takiego obrócić się miało jedynie w synekurę wygodną.” Niestety brak bliższych informacji o dalszych losach projektu.
   Na przełomie XIX i XX wieku ilość spławianego drewna zaczęła wyraźnie maleć. Jak pisze korespondent Ekonomisty z 1906 roku „Narew dostarcza znacznie mniejszą ilość drewna, głownie z systemu Augustowskiego. Ruch drzewny idzie w małej ilości.” Brak jest niestety danych liczbowych dotyczących bezpośrednio Biebrzy. Dane przedstawione poniżej dotyczą Narwi. Dają one jednak pewne wyobrażenie o ilości tratew przepływających Biebrzą.
Rok / Ilość tratw / pudy / ruble
1899 / 358 / 5216184 / 1.138.836
1900 / 496 / 5476810 / 1.397.440
1901 / 499 / 5561062 / 1.170.822
1902 / 123 / 1395650 / 350.940

Folklor

   Z przysłów, przyśpiewek i żartów orylskich zachowało się niewiele, a i te nie wszystkie nadają się do powtórzenia. Oryle płynąc na swoich tratwach niejednokrotnie zaczepiani byli przez różnego rodzaju łobuziaków i urwipołciów – pewnych, że wszelkie zaczepki ujdą im na sucho wołali:
Orel, orel, groch i kasa!
Kiedy retman wołał do przednika:
A uważaj po kołach!
Z brzegu ktoś mu odpowiadał :
A uważaj, gdzie panny, a karczmy nie mijaj!
Kiedy z tratwy dochodziła przyśpiewka :
Dziwują się ludzie, za co orel pije,
Za tę drygaweckę, co ją w wodzie myje.
Ktoś złośliwy z mijanej łąki lub pola dopowiadał :
Za tę drygaweckę, co na niej wsy bije!
O orylach funkcjonował wiele niepochlebnych opinii. O kobietach wulgarnych mówiono:
Baba jak oryl.
O kimś niegrzecznym zwykło się mówić:
Zachowuje się jak oryl w karczmie.
Ty orylu.
   Świadczyło to o pewnym upadku etosu zawodu oryla. Nie dotyczyło to jednak wszystkich flisaków. Wielu bowiem było uczciwymi, porządnymi i znającymi się na rzemiośle ludźmi.
W okolicach Wrocenia o dziecku, które dostało lanie :
Dostało chlubą…
O dużych gwoździach :
Duże jak orylskie…
Biebrza od „dębowej śluzy” miała wiele meandrów. O płynących na tym odcinku tratwach mówiło się, że:
Głowa i cal tratwy /na zakręcie/ stykają się za sobą.
Oryle z głowy na cal głownie sobie rzucają /np do rozniecenia ognia/
   Idący na spław, oryle chętnie zabierali ze sobą instrumenty muzyczne. Dawniej grano na wierzbowych fujarkach. Wielu spławników pięknie wygrywało na liściach, trawie, trzcinie lub na muszlach ślimaków. Na tratwach często spotkać można było długie trąby czyli ligawki, których dźwięk był sygnałem do porannego wstawania lub nocnego spoczynku. Nierzadko urządzano popisy trąbitów z różnych załóg. Później coraz częściej pojawiać się zaczęły skrzypce, harmonia i klarnet. Muzykant uprzywilejowane miejsce – bo to na tratwie z grajkiem raźniej i weselej. Koncerty, wspólne śpiewanie i tańce odbywały się zwykle wieczorem, po skończonej pracy lub w dni świąteczne.
   Z innych umiejętności przydających się na spławie była umiejętność przewidywania pogody. Jeżeli słońce zachodziło jaskrawo i czerwono – wróżyło to wiatr. Latające nisko nad wodą jaskółki- wróżyły deszcz. Podobnie „prognozowały” skaczące ponad wodę ryby. Natomiast pogodę, wróżyły żerujące głęboko poniżej lustra wody.
   Praca na tratwach powodowała liczne skaleczenia, otarcia i spękania skóry. Specyfika pracy, a także niemożność zasięgnięcia porady lekarz lub felczera zmuszała spławników do leczenia się we własnym zakresie. Rany zasypywano sproszkowanymi pancerzykami belemnitów nazywanych prątkami, piorunami lub inaczej stópkami Matki Bożej. Rany smarowano płynną sosnową lub świerkową żywicą. Stopy spękane w wyniku z ciągłego kontaktu z wodą i błotem polewano własnym moczem – co miało przyśpieszyć proces gojenia.
    Po I wojnie światowej spław na Narwi i Biebrzy zaczął szybko zanikać. Orylka jako zatrudniająca zbyt wiele osób, czaso- i pracochłonna nie wytrzymywała konkurencji z wydajną koleją, którą dostarczano drewno szybko i w określonym czasie. Lata 30-te to schyłek tego zawodu. Szacuje się, że o ile na przełomie XIX i XX wieku Biebrzą szło kilkadziesiąt tratew miesięcznie to pod koniec lat 30-tych zaledwie kilka. Według zgodnej opinii mieszkańców wsi nadbiebrzańskich drewno rzeką po II wojnie już w zasadzie nie szło. Wyjątkiem było kilka spławów, jakie zorganizowali na własne potrzeby tutejsi mieszkańcy zabierając drzewo zalegające w dużych ilościach w wodzie śluzy Dębowo.

Przypisy:
[1] W wywiadach z mieszkańcami Dolistowa Nowego, Dolistowa Starego i Polkowa określenie „flis” padało rzadko. Rozmówcy zwykle używali terminów „ oryl” lub „orel”.
[2] Z Dolistowa Nowego drewno spławiali: Jan Dziuba - pływał wielokrotnie, Władysław Dziuba, na spływie był tylko raz, Czesław Oleszkiewicz - ogromny chłop, Stanisław Wojewoda - pływał bardzo często, Bronisław Szczepura - zmarł na spławie prawdopodobnie na serce około 1937 roku, Stanisław Jeleniewski - kaleka, miał kłopoty z nogami /krzywica?/. Pomimo swojej niepełnosprawności znakomicie dawał sobie radę na taflach, Jan Wałuszko, Wacław Maciejewski, Ignacy Jarmoszko, Władysław Bogdzio, Henryk Błąkowski, Andrzej Jankowski.
Z Dolistowa Starego: Wacław Siemion - zajmował się naborem na orylkę. Najprawdopodobniej był przednikiem. Andrzej Andraka - silny mężczyzna, dowcipniś i kawalarz. Adam Szostak - bał się wody, pływał krótko. Józef Szostak - pływał wielokrotnie, znał się na rzemiośle. Antoni Joka - utopił się podczas spławu, Józef Szklanko, Wacław Joka, Feliks Joka, Wawrzyniec Joka, Kamieński, Wodnicki, Józef Lango, Antoni Lango, Jan Koszczuk, Jan Masłowski, Adolf Joka.
Mieszkańcy Wrocenia jako szlachta nie trudnili się orylką uważając to zajęcie jako niegodne ich pochodzenia. Z tej wsi spławem parał się niejaki Zalewski, który był retmanem. Pochodził prawdopodobnie z Różana nad Narwią. Do Wrocenia przyszedł w przystępy. Mieszkał tu zaledwie kilka lat gdyż zmarł.
[3] Z Polkowa na spławie był raz w 1932 roku Jan Ostapowicz. W czasie wojny spławianiem zajmował się Zygmunt Sieńko. Holowaniem tafli trudnili się m.in. Władysław, Konrad i Jan Mitrosowie oraz Adam Krukowski. Zarobek był dobry. Nierzadko opłacało się zatrudnić ludzi do koszenia łąki, a samemu z koniem wynająć się do przeciągania tratew. O Mitrosach i Krukowskich krążyło powiedzenie, że jak byli na odpuście w Jaminach to „Ludzie chodzili za nimi jaka księdzem – bo byli przy pieniądzach.”
[4] Lasy w tych strażach Promiski i Świderek na początku lat 20-tych XIX wieku należały do Leśnictwa Rajgrodzkiego. W 1823 roku ogłoszono przetarg na „wycięcie w straży Promiska i Świderk drzewa różnej długości grubości sztuk 298, zwiezienie tego do bindugi i spławienie wodą do Pątnicy, oraz wyfaszowanie tegoż tamże na ląd”.
[5] Jak wspomina Feliks Dziuba z Dolistowa, syn Jana „Rotman nie był z Dolistowa on płył bez przerwy. Często z brzegu patrzył i uprzedzał oryli, że może być jakieś niebezpieczeństwo. Często słyszałem jako dziecko - śryki puszczaj, to dobywaj, śryki puszczaj , to dobywaj. Pamiętam, że na pierwszej tratwie to byli takie, nazywali to drygawy. I oni tymi wiosłami sterowali. Te reszte to mieli takie tyk i odpychali się. Praca była nie lekka. Pamiętam, że ojciec powiedział, że tego dnia będą tu płył i na te godzine żeby buty wynieść. Wyszedłem z matką na taki wypust i patrzę, że tratwy płyno. Ojciec nadpłył i matka rzuciła mu buty…"
[6] Śryki robione były z bali takiej jakiej grubości jak słupy telefoniczne. Ja często widział takie złamane jak płył. To mój ojciec mówił, że to śryk. /F. Dziuba/
Pamiętam, że jakieś oryle płyli, ale to nie dolistowskie – bo jakąś inną gwarą mówili. To do tego co na przodzie był krzyczeli: - Hej zabijaj śryka! /F.Dziuba/.
Jak opowiadał mój ojciec, że kiedy była komenda: - Dobywaj śryka! To ja się starał, żeby pierwszy wyciągnąć. Bo jeżeli ja się opóźnił to potem było ciężko wyjąć. /F. Dziuba/.
[7] W późnych latach 30-tych na Biebrzy, na wysokości Dolistowa Nowego miało miejsce ciekawe zdarzenie. Otóż wczesnym świtem młody wioskowy pasterz prowadził na łąki za rzeką stado krów. W pobliżu brodu na śrykach stały tratwy. Oryle jeszcze spali. Kiedy chłopak zbliżył się do tafli zobaczył … diabła. Z krzykiem zawrócił i przybiegł do najbliższego gospodarstwa. Kiedy wrócił już z gospodarzem Radziwonem i podeszli do tratwy okazało się, że z leńca wystaje głowa olbrzymiego suma. Ryba tak dla siebie nieszczęśliwie zaplątała się w balach, że nie była już w stanie wrócić do wody. Miejscowi chłopi wyciągnęli go na brzeg. Kiedy jeden z chłopów położył sobie jego łeb na ramieniu to ogon leżał na ziemi. /opowiadała pani Radziwon/
Warto wspomnieć też o innym zdarzenia jakie miało miejsce na początku maja 1922 roku pod Łomżą. Jak podaje w artykule korespondent Żołnierza Polskiego Na Krzywym Kole pod Łomżą zauważono olbrzymich rozmiarów suma. Wyśledzony został kiedy wypoczywał pod tratwą. Został dźgnięty widłami. Sum zraniony uciekł. Po kilku dniach zauważono go pod Nowogrodem. Tam rybacy uzbrojeni w ościenie otoczyli go i zabili. Waga suma wynosiła 10 pudów, a długość około 3 metrów. Przywędrował zapewne podczas wiosennych rozlewów z jezior augustowskich.
[8] Ojciec opowiadał, że wesli na tratwy i powiedzieli, że będziem golić. Ten kto nie chciał być golony musiał się okupić. Na tratwie był Szklanko Józef i mój ojciec. Szklanko powiada, że dolistowców nie będziecie golić. Podskoczył jeden z hersztów do Szklanko… Golić chcieli go drzazgą, a mazać twarz szumem tym co między drzewem się robi. A on strząsnął jego ręce, chwycił go za ubranie i zaczęli się kręcić, pchnął tego drugiego co miał golići obydwaj wpadli do rzeki. Z budy wyszli Wojewoda Stanisław i Maciejewski Wacław - obaj tędzy i duzi. Tamci popatrzyli i zobaczyli, że nie dadzą rady i na tę tratwę już nie wchodzili. /F. Dziuba /.
[9] Pamiętam jak mój opowiadał, że było to gdzieś na Kurpiach. Płyli na tratwach i dzieci z brzegu wołali żeby im dać drutu na pogrzebacz. To ten Wojewoda pokazuje na mojego ojca, że on ma ale trzeba głośno krzyczeć bo jest trochę głuchy. To one krzyczo, a mój ojciec siedzi i nic się nie odzywa. To Wojewoda mówi, że muszo krzyczeć jeszcze głośniej. W końcu kiedy już głośniej nie mogły już krzyczeć, złapały za kamienie i zaczęły rzucać w mojego ojca, a ten uciekł ze śmiechem do budy. /F. Dziuba/.
Jak oreli wracali to był taki wypadek w Goniądzu. Zajechali do Żyda coś wypić. No i dał im Żyd coś wypić. Był w karczmie Andrzej Jankowski, Jeleniewski i Andraka. Zamówili drogi obiad, zjedli… Andraka mówi do Jeleniewskiego,
- Stasiek wstań i leź na ścianę i mów betki moje betki, gdyby nie te betki – to byłbym letki, jęczał Jeleniewski.
Żydówka podskoczyła i pyta co się stało?
-No jak to co ? Ty nam złych grzybów dała!
Żydówka przestraszona kazała im wychodzić. I tak zjedli dobry obiad, popili i nic nie zapłacili. /Czesław Wałuszko/ .
W późnych latach 30-tych podczas jednej z pijackich burd został ciężko raniony przez jednego z oryli Grzegorz Łuba z Polkowa.

Słownik terminów orylskich :
binduga – plac nad rzeką lub jeziorem, gdzie zwożono i składowano drzewo.
blaty – płaskie mielizny na rzece.
buchta – środek tratwy. Głębia na rzece.
byczki – drążki podtrzymujące krótsze kloce w tafli drzewa.
cal – tylna część tratwy.
chluby – cienkie gałązki krzewiny.
doganianka – spław mniejszych części tratew spławianych z górnej części Narwi, a także kanału Woznawieńskiego i Jegrznią.
drąg – ogniwo poprzeczne z trzech kloców w oborze.
rdzenne – przeżywicowana na przykład sosna.
drygawka – wielkie wiosło, wyciosane z całego kloca, umocowane na przedzie i tyle tratwy.
dźwigać drzewo – spychać tratwy drągami.
fryc – młody początkujący oryl.
głowa – przednia część tratwy.
gnojek – drobny deszcz, trwający kilka dni.
gospodarze – najstarsi oryle na tratwie
hartfulny – lewy brzeg tratwy.
jałowy – prawy bok tratwy.
koły – witki wbijane w dno lub brzegi rzeki.
koły łamane – witki nadłamane, na mieliznach.
koły wesołe – witki całe, sygnalizujące najgłębsze przejście między mieliznami.
koza – przyrząd drewniany, rodzaj równi pochyłej służący do dźwigania kloca.
macnice – ćmy, motyle nocne.
magierka – czapka nabywana dawniej przez oryli w Gdańsku.
magier – przezwisko oryli.
matławy – rozlewy rzek na miejscach zarośniętych trawą i krzewiną; miejsca niespławne dla tratew bez pomocy sprysa – długi, okuty drążek służący do kierowania tratwą.
muzga – roślina rzeczna; przezwisko ryli.
obalić – przytrzymać głowę traty na miejscu i nawrócić tył tratwy - cal na drugi brzeg.
pas drzewa – część tratwy z jedenastu tafli, 1/6 część tratwy co do szerokości.
pasy – niedokończone tratwy, lub część tratwy o szerokości około 5,5 metra, do spławu na mniejszych rzekach.
powalić pas – wjechać na mieliznę.
przednik – starszy oryl na przedzie tratwy.
przeprawa – miejsce trudne i niebezpieczne do pływanki, miejsca gdzie są Rawy, groble, zwały, łachy.
przykosy – długie mielizny wzdłuż głębokiego nurtu.
retman – główny oryl odpowiedzialny za spław.
rykiel – kara otrzymana za przestępstwo na tratwie.
śryk – pal brzozowy, jesionowy służący do śrykowania t.j. zatrzymywania tratwy.
tratwa, tratew – sześć pasów drzewa o długości jedenastu tafli.
tafel – 14 stóp szerokości – bez względu na ilość kloców zbitych obok.
wara! – uwaga.
wesele – spychanie tratwy z przeszkody.
wybieg – ujście rzeki.
wypierać – usunąć oryle z tratwy za złe prowadzenie się.
wytyczny – rządowy stróż na wodzie.

Bibliografia:
Bohdan Baronowski, Ludzie gościńca w XVII – XVIII wieku, Łódź 1986.
Adam Chętnik, Spław na Narwi, Warszawa 1935.
Jan Dekowski, Ze wspomnień flisackich Jaśka Golika z Pilchowa, [w:] „Studia i materiały do historii kultury wsi polskiej XIX i XX wieku”, Warszawa 1958.
Michał Gnatowski, Henryk Majecki /red./, Studia i materiały do dziejów powiatu grajewskiego, Warszawa 1975.
Irena Grochowska, Stanisław Antoni Szczuka i jego działalność w ziemi wiskiej, Warszawa 1989.
Bolesław Ślaski, Spław i spławnicy na Wiśle, Warszawa 1916.
Piotr Turowski, Moja Mikaszówka, [w:] pakoma.com.pl/Biebrza/mikasz.htm.
Jerzy Wiśniewski, Dzieje osadnictwa w powiecie augustowskim od XV do końca XVIII wieku, Białystok 1967.
Ryszard Żywno, Spław drewna, [w:] „Kalendarz Leśny”, Warszawa 1937.
"Dziennik Urzędowy Województwa Augustowskiego" nr 15/1823.
"Echa Płockie i Łomżyńskie", O zdrowie flisaków, nr 76/1902 .
Informacje zebrane od następujących osób: Karola Mitrosa i Cypriana Łuby z Polkowa, Feliksa Dziuby, Czesława Wałuszko i Tadeusza Michniewicza z Dolistowa Nowego, Kazimierza Kisło i p. Huniewicza z Dolistowa Starego, Czesława Niedziółko z Grajewa, Stanisława Świeczko z Gdańska.

Specjale podziękowanie dla pani Ali Witkowskiej z Dolistowa Starego za życzliwość i korektę artykułu.